Przysłowiowa polska gościnność (“Gość w dom, Bóg w dom”) ma swoje korzenie właśnie w tym uczynku miłosierdzia. Przekład Biblii Wujka na długie wieki określił jasno i konkretnie świadomość Polaków, kogo Jezus miał na myśli w przypowieści o Sądzie Ostatecznym (Mt 25): “byłem gościem, a przyjęliście mnie”. Współczesne tłumaczenie w Biblii Tysiąclecia podaje jednak te słowa inaczej: “byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”. Przybysz zatem czy gość ma być podjęty przez nas jak Bóg?
Pytanie jest o tyle istotne, że w ostatnim czasie – wobec kryzysu migracyjnego w Europie i na całym świecie, gdy ponad 60 mln ludzi zmuszonych jest uciekać z domu – rozumienie tego uczynku miłosierdzia stanęło pod wielkim znakiem zapytania: kogo, dlaczego i w jaki sposób mamy obowiązek przyjąć? Uchodźców? Migrantów? Jednego czy milion na raz? Czy chrześcijańska wiara pomaga nam poradzić sobie z tym wyzwaniem?
W poszukiwaniu odpowiedzi najbardziej pomocne jest właśnie to jedno zdanie Jezusa: “byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”. Zdanie ukrywające moc Jego obecności, pozwalające właściwie odczytać sens miłosierdzia w spotkaniu człowieka szukającego ratunku i dachu nad głową z tym, kto może otworzyć mu swój dom.
Bezdomny, pielgrzym, obcy
Uczynek miłosierdzia co do ciała w wersji obecnego Katechizmu Kościoła katolickiego brzmi: “Bezdomnym dać dach nad głową“ (KKK 2447). Akcentuje się tu z jednej strony dramat ludzi tracących dom, a z drugiej chrześcijańską powinność pospieszenia z pomocą o wiele istotniejszą niż jedzenie i ubranie. Bardziej popularna formuła tego uczynku znana jest z katechizmu Piusa X (opracowanego przez kard. Pietra Gasparriego w 1908 r.) i brzmi: “Podróżnego w dom przyjąć”.
Jeszcze wcześniejszy katechizm – kard. Roberta Bellarmina z 1844 r. – podaje brzmienie: “Dawać przytułek pielgrzymom” i wywodzi jego zasadność z ewangelicznego opisu Sądu Ostatecznego (Mt 25, 35). Katechizm ten dodaje w tym punkcie trzy przyczyny zwalniające chrześcijanina z obowiązku praktykowania uczynków miłosierdzia: niemożność (np. ludzie nieumiejętni i nieroztropni nie powinni dawać dobrych rad), służba Bogu w stanie wyższym od życia czynnego (np. pustelnicy nie są w stanie czynnie pomagać potrzebującym) oraz brak potrzeby (np. z braku wokół nas ludzi potrzebujących).
I wy byliście obcymi
Hospicja, przytułki, schroniska i cała tradycja udzielania schronienia tym “bez dachu nad głową” były obecne od początku Kościoła w jego działaniu. Kto więc w zamyśle Jezusa jest nam zadany w osobie przybysza i jest na tyle ważny, że stosunek do niego rozstrzyga aż o naszej wieczności?
W oryginalnej greckiej wersji Ewangelii według św. Mateusza wiersz 25, 35 wnosi jeszcze jeden akcent pomagający nam zrozumieć, za kim stoi i gdzie na nas czeka Zbawiciel: byłem obcy (dosł. ksenos – obcy, nieobywatel, niepasujący do reszty grupy, nieoczekiwany), a wy przyjęliście mnie (dosł. synegagete – przygarnęliście mnie, goszcząc mnie między wami). To obcy ma być przyjęty i to ponad wszelką wątpliwość przyjęty gościnnie – tak aby zniknął podział na swojego i innego. Co ważne, w dalszym znaczeniu ksenos to również ten, kto daje gościnę, jak np. Gajus goszczący (ksenos) Pawła (Rz 16,23).
Długa tradycja starotestamentalna (Rdz, Wj, Pwt, Kpł), sięgająca Abrahama, każe traktować obcego z miłością, gdyż ma on za protektora samego Boga. W języku hebrajskim chodzi o przybysza nie tylko z innego pokolenia Izraela, ale o każdego innego, także spoza narodu wybranego, o cudzoziemca, uciekiniera, obawiającego się, lękającego się. Okazywanie gościny takim ludziom miało być szczególnym naśladowaniem Stwórcy, nacechowanym Jego miłością miłosierną pokonującą wszelki lęk i nieufność przed nieznajomym, bez względu na jego pochodzenie i wyznawaną religię, z całą historią jego życia, oczekiwaniami i niewyobrażalnymi planami co dalej.
Obcy oczekujący na przyjęcie stawał się w nowej, wolnej rzeczywistości Izraelitów impulsem do wspominania losu narodu żydowskiego w okresie niewoli egipskiej. To nie jest przymusowe wezwanie do solidarności, to nie jakiś narzucony nakaz, lecz owoc namysłu nad własną historią: “bo i wy byliście obcymi w Egipcie”. Oto jak ważne staje się pielęgnowanie pamięci nawet bolesnych wydarzeń narodowych. Rdzeń rzeczownika i czasownika “ger” w języku hebrajskim ma silne zabarwienie emocjonalne: obcy to ktoś pełny lęku, obawy o swoje życie i przyszłość, niepewny swego, budzący podejrzenia o najgorsze rzeczy, skazany na zrozumienie lub odrzucenie.
Darmowa miłość
Chrześcijanie wszystkich wieków wypracowali praktykę miłosiernego podejścia do niezapowiedzianych przybyszów. Bezdomni, podróżni, pielgrzymi, przybysze, goście – wyjątkowi ludzie w drodze – byli podejmowani z miłością niezależnie od tego, czy na to zasługiwali.
O obcym nie wiadomo nic. Tu chodzi o darmową miłość. “Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili” – tyle musiało wystarczyć, gdy pojawiało się słuszne pytanie podszyte naturalnym lękiem: jak zaufać obcemu człowiekowi i wpuścić go do swojego domu?
Reguła św. Benedykta poświęca odrębny rozdział sprawie przyjmowania gości: “Wszyscy przychodzący goście (łac. hospis) mają być przyjmowani jak Chrystus, bo on powie: Byłem gościem (hospis), a przyjęliście mnie. Należy okazać każdemu należne uszanowanie, a szczególnie tym, którzy są jednej wiary i pielgrzymami (peregrinis)”. Kilkakrotne przypomnienie w tym rozdziale Reguły, że w gościu przyjmuje się Chrystusa, ma podkreślić wyjątkowe znaczenie otwartości i gościnności, nacechowanych czcią, radością i pobożnością, właściwą wspólnocie mnichów. To tradycja znana od samego początku życia monastycznego i pustelniczego, która stanowi jednocześnie wyraźną ilustrację, że werset Mt 25, 35 stał się na wieki wzorem praktykowania chrześcijańskiej gościnności – oczywiście nie tylko w zakonach.
Dla Polaków szczególnym sprawdzianem z gościnności wobec przybyszów będą tegoroczne Światowe Dni Młodzieży. Już samo to zadanie nie jest proste, a stoją przed nami wyzwania jeszcze trudniejsze.
Mądrzejsza część Europy?
Dzisiaj jakiekolwiek mówienie w Polsce o przyjęciu uchodźców wydaje się coraz trudniejsze. Z padających deklaracji typu: “Nie przyjęliśmy żadnego imigranta i w najbliższym czasie nie przyjmiemy” wynika, że sprawa niejako już została rozstrzygnięta. Obrazki z Kolonii i krajów, które już przyjęły migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, mają być dowodem na jedyne jakoby wyjście z sytuacji – nie przyjmujemy nikogo, nawet stu osób.
“Najodważniejszy” w radykalnym podejściu do uchodźców polityk staje na czele zjednoczonych sił broniących, jak się mówi, tożsamości chrześcijańskiej Europy przed najeźdźcami. Padają z jego ust zaskakujące słowa: “Nie możemy im pozwolić, by nas zmuszali […] do przyjmowania gorzkich owoców ich pomylonej polityki imigracyjnej”. Ich – czyli Brukseli… Z ulgą oddychają wtedy miliony mieszkańców “mądrzejszej” części Europy, prewencyjnie podbudowane przez swoich przywódców z góry przewidujących nieuchronność katastroficznych wydarzeń: “Nie będzie zamieszek, nie będzie obozów uchodźców w płomieniach, a gangi nie będą polować na nasze żony i córki”.
Rozumiem, skąd biorą się takie słowa. Miłosierdzie nie może oczywiście przykrywać naiwności i szaleńczej zgody na utratę bezpieczeństwa. Na widok nieszczęsnego pomieszania uchodźców z wszelkiej maści migrantami musi jednak wybrzmieć pytanie: co zrobić choćby z tymi spośród nich, którzy nawet nie pomyślą o zamieszkach, podpalaniu obozów, polowaniu na kobiety? Nie możemy pozwolić, aby wezwanie “byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” zniknęło z katalogu oczywistych cech tożsamości chrześcijanina. Obserwuję ostatnio, że w świadomości niektórych miejsce tego ewangelicznego apelu zajmuje narracja Jeana Raspaila z Obozu świętych, zrodzona w 1973 r. Wielu obserwatorom nieuchronnie pozwala ona spuścić zasłonę na “nierozważne“ sugestie z Ewangelii. Nie może przecież być inaczej, gdy – to dawny cytat z polskiego publicysty – “media plotą o tolerancji i sprawiedliwości dziejowej, postępowi księża o zbliżającym się do Europy «milionie Chrystusów»“.
Polityka bezlitośnie wmieszała się w humanitarną i chrześcijańską wrażliwość. Ginie jasny głos papieża Franciszka, że “przyjęcie bliźniego to przyjęcie samego Boga”, a papieskie pytanie z Lampedusy z 2013 r.: “Adamie, gdzie jest twój brat?” otrzymuje w ten sposób odpowiedź: daleko za naszymi granicami.
Czyż i poganie tak nie czynią?
Wędrowców będzie przybywać. Niezwykle dramatyczne opisy sytuacji prześladowanych chrześcijan na Bliskim Wschodzie (zresztą nie tylko chrześcijan) budzą głębokie współczucie. Tamtejsi hierarchowie nie mogą pogodzić się z topniejącymi szeregami ich wiernych. Część chrześcijan tam ginie, reszta ucieka. Ucieka ich coraz więcej, nie tylko przed wojną – o wiele częściej przed biedą, brakiem perspektyw, życiem bez szans.
W Katechizmie Kościoła katolickiego przytoczony jest znaczący fragment nauki św. Jana Chryzostoma: “Niedopuszczanie ubogich do udziału w swych własnych dobrach oznacza kradzież i odbieranie życia” (2446). Z takim właśnie “odbieraniem życia” mamy obecnie do czynienia w skali globu, gdy kilka procent ludzi posiada ponad 80% całego majątku świata.
Taka niesprawiedliwość to zapowiedź niekończącego się napływu biednych do bogatych domów Europy, Ameryki i Azji. Oni nie mają przecież nic do stracenia, a wędrówka, choć trudna, nie jest niewyobrażalna. Miliony ludzi wsiadają codziennie do samolotu jak do autobusu, komórka jest jak długopis w kieszeni nawet biednego, internet z obrazami lepszego świata krąży jak plotka między sąsiadami we wsi. Bogaty świat wydaje się tak blisko…
Biedni upominają się o swoje. Już nie tylko w egzotycznych zakątkach ziemi słychać, jak wołają do bogatych: my też chcemy mieć w udział w waszym dobrobycie, choćby “na socjalu“. Bogaci jednak nie chcą zrobić rachunku sumienia – zwłaszcza nie chcą dostrzegać, że z krajów afrykańskich i arabskich więcej wywieźli, niż w nie włożyli.
Zanim nowi wędrowcy staną u naszych drzwi, warto zrobić wielkopostny rachunek sumienia z przyjęcia obcych – zwłaszcza tych, o których w ostatnich miesiącach już tyle słyszeliśmy i których wciąż odsyłamy jak najdalej od naszych granic. Deklarujemy, że moglibyśmy im pomagać, byle tylko nasze poczucie bezpieczeństwa nie zostało naruszone… Czyż i poganie tak nie czynią?
A gdzie nasze chrześcijaństwo? Czy naprawdę nie stać nas na podejście moralne, mądre, roztropne i bezpieczne? Czy miłosierdzie musi przegrać?
Bp Krzysztof Zadarko (info za: deon.pl)