Każdy z nich ma inną historię. Często jest to opowieść o rodzinie pozostałej za przesuniętą granicą, o przesiedleniach i wywózkach w głąb ZSRR. Taki los spotkał ich pradziadków urodzonych na terenach Rzeczypospolitej. Dzisiaj, w dawnych republikach Związku Radzieckiego, standard życia i jego perspektywy nie są obiecujące dla ludzi młodych.

Osłabienie państw oligarchizacją, korupcją i rządami autorytarnymi, znacznie wpływa na jakość życia mieszkańców. Nic zatem dziwnego, że rodzice pragną, aby ich dzieci przyjechały do Polski i tutaj zdobyły edukację. W wielu przypadkach należą one do pierwszego pokolenia w rodzinie, które może swobodnie się przemieszczać i decydować o miejscu swojego zamieszkania.

Mam polskie korzenie po pradziadku od strony matki. Zwali go Bronisław. Urodził się w Opolu, jednak ze względu na trudne warunki bytowe wyjechał do Manchesteru. Nie było tam lepiej. Bardzo tęsknił za Polską, ale nie mógł wrócić do ojczyzny, bo nie było już majątku. Przeniósł się do Tarnopola, niedaleko Lwowa. Na Ukrainie poznał przyszłą żonę – Zonię, która też pochodziła z polskiej rodziny. Razem nabyli chutor. Później urodził się mój dziadek – Valerij. Był malarzem. Zawsze czuł się Polakiem i miał zamiar przenieść rodzinę do Polski. Niestety zachorował, a później zginął w wypadku.

Kiedy byłam jeszcze dzieckiem, mama opowiadała mi o polskiej kulturze. Moim celem stał się przyjazd tu i rodzina mi w tym pomogła. Od roku mieszkam w Polsce. Chociaż moi rodzice zostali na Ukrainie, czuję się szczęśliwa, bo żyję swoim marzeniem. Tutaj wielu ludzi pomaga mi włączyć się w to życie.

Yanka z Ukrainy

Mam polskie korzenie po stronie ojca. Moja mama jest Białorusinką. Moi przodkowie mieszkali na terenach wschodnich Rzeczypospolitej, dokładnie we wsiach Repla (Рэпля) i Duchowlany (Духаўляны). W Repli do dziś nabożeństwa są w języku polskim. Moja babcia, która tam mieszka, nie zna polskiego, ale modli się bez problemu.

Podczas II wojny światowej, w 1939 r. te tereny zostały przyłączone do Białoruskiej SRR. Sołtys wsi Duchowlany tłumaczył żołnierzom niemieckim, że tu nie ma żadnych radzieckich żołnierzy, dzięki temu pozostawili wioskę w spokoju. Było spokojnie do 1944, kiedy Niemcy cofali się, a armia radziecka przeszła przez nasze tereny i zabrała rodzinie mojego dziadka prawie wszytko co mieli, mówiąc “po wojnie oddamy”. Oczywiście, to się nigdy nie stało.

W 1954 r. brat mojego pradziadka wyjechał do Polski. Mojemu pradziadkowi się nie udało. Nie wiem w jaki sposób naszym rodzinom udało się utrzymywać kontakt przez cały okres istnienia Związku Radzieckiego. Pierwszy raz kiedy przyjechałem do Polski miałem 10 lat i wtedy po raz pierwszy zobaczyłem się z tą częścią rodziny.

Nigdy bym nie pomyślał, że kiedyś będę się tu uczył i wiązał swoją przyszłość z Polską. Chyba historia zatacza koła… Z powodu prowadzenia polityki w jednym kraju, trzeba wyjeżdżać do innego. Tak wyszło, że mając 16 lat wyjechałem, aby uczyć się w liceum św. Stanisława Kostki w Warszawie.

Nikita z Białorusi

 

Autor artykułu: Natalia Strzyżewska