A w  środku – gwar i zabawa na całego: 23 dzieci uchodźczych z różnych krajów świata i w różnym wieku, wraz z dorosłymi, najczęściej mamami, czeka na…. świętego Mikołaja. Czas umilają sobie różnymi zabawami zorganizowanymi przez sześciu wolontariuszy JCSu. Między nimi uwija się młody Jezuita Damian Krawczyk, od tego roku pracujący w JCS, siostra Basia ze zgromadzenia Sacré-Cœur zabawia najmłodszych oczekujących, nosząc ich na swoich rękach, mała siostra Jezusa Agata pilnuje, by „starszyzna” nie okupowała komputerów, które znajdują się w sali obok i na co dzień służą uchodźcom do szukania pracy czy kontaktu z rodziną. Ojciec Grzegorz Bochenek, dyrektor JCSu (na szczęście zdążył dojechać – o mały włos, a by go nie było z powodów zawodowych) został przywitany z radością   i z czułością patrzył na to radosne rozbrykane towarzystwo. Gdzieś korytarzem przemknął nieco przestraszony ojciec Prowincjał nie nawykły do kontaktu  z tak dużą gromadą dzieci. Może w następnym roku będzie lepiej.

Nasz niecodzienny Gość, jeśli trzeba mając właściwość bycia niewidzialnym, z wielkim wzruszeniem patrzył, jak dzieci i dorośli z Pakistanu, Afganistanu, Rwandy, Czeczeni, Syrii, Kirgistanu, Erytrei, Ugandy, tu w tych małych pomieszczeniach czują się jak u siebie w domu, tu jest ich mała wspólna ojczyzna.  Wszyscy się znają, od dwóch lat razem spędzają wakacje na Rozewiu, razem świętują, razem dzielą niełatwy -zwłaszcza teraz- los uchodźcy, bycia kimś innym, kimś kto ma inny kolor skóry i nie ma swojego domu. Serce naszego Gościa zaczyna bić coraz mocniej, czuję, że nie może dłużej czekać… Decyduje, że przestaje być niewidzialny i…! Huraaaa! Święty Mikołaj!!!! O, jak dawno nikt z taką radością go nie witał, a na pewno nie Jezuici („a szkoda…” – pomyślał).Kolejny dzwonek do drzwi i… też niemal na ostatnią chwilę weszła gromadka uczniów z gimnazjum na Klonowej wraz ze swoją nauczycielką od francuskiego. Ta młodzież dosyć konkretnie pomagała świętemu Mikołajowi w zorientowaniu się ile i jakie prezenty trzeba dzisiaj rozdać. I zaczęło się rozdawanie: od najmłodszego Rafaela do najstarszego Zischana. Wprawdzie Święty Mikołaj nie był pewny, czy wszystkie szyby w kurii prowincjalnej pozostaną w całości, biorąc pod uwagę, że zakupił dzięki hojności osób o szlachetnym sercu między innymi 5 piłek „do nogi” oraz inne gry, ale strat nie było żadnych. Co więcej – brat Remek, gdy ledwie żywy powrócił ze Starego Miasta, bo tam wszyscy Warszawiacy witali zapalanie choinki i tłum był nieprzebrany, zadziwił się, czy aby na pewno były tu dzieci i święty Mikołaj??? Były, były, i cudownie, że są! Gdy radość rozpakowywania i liczenia kto ile dostał czekolad, zaczęła powoli cichnąć,  a ręce po malowaniu wspólnej choinki zostały umyte (choinka była przez wszystkich uczestników malowana dłonią zanurzoną w zielonej farbie) ojciec Grzegorz i ci, którzy tego pragnęli poszli do kaplicy by razem celebrować Eucharystię.

Nasz Gość też stanął sobie cichutko obok, znowu niewidzialny bo zapatrzony już w Tego, Któremu uwierzył, Któremu służył i w Którym żyje już na wieki, a pozostałym serca pękały z wdzięczności, że mają szczęście być świadkami dobroci i szlachetności innych, że bez wielkiej własnej zasługi zostali zaproszeni by w ich życiu spełniało się słowo „ …darmo otrzymaliście ,darmo dawajcie…” (Mt10,8)  i jakoś tak się zrobiło na tej Eucharystii, jak by się dotykało Królestwa Bożego. A jak już światła pogasły i wszyscy mieszkańcy tego domu poszli spać, święty Mikołaj – nadal tam obecny – pomyślał sobie, że co by nie mówić to cudownie że są Jezuici na Narbutta 21.

Dziękujemy im bardzo za ich gościnność i otwarte serce i do zobaczenia w przyszłym roku.

Agata Mała Siostra Jezusa